A pamiętamy to tak, każdy na swój sposób....


    Byliśmy przygotowani niemal na wszystko. Szykany, represje, prześladowania, zatrzymania, aresztowania, tendencyjne wyroki sądowe, nieuzasadnione zwolnienia z pracy, szantaże, presje środowisk, manipulacje. Wiedzieliśmy, że dla władzy PRL stanowimy najwyższe zagrożenie. Internowanie liderów nie spowodowało całkowitego paraliżu potężnej organizacji związkowej. Skalę buntu społecznego wyznaczali bowiem działacze średniego szczebla. Ludzie, tacy, jak my– twórcy związków w zakładach pracy i małych społecznościach.
    23 grudnia 1982 roku władza ludowa zlikwidowała w całej Polsce wszystkie „ośrodki odosobnienia", większość internowanych wyszło na wolność. Nie oznaczało to jednak zakończenia represji. Służby wciąż prowadziły działania zmierzające do izolacji obywateli uznanych za „niepewnych politycznie". Nową formą internowania, zorganizowaną na rozkaz szefa Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego (z 26 października 1982 roku), były tzw. „specjalne ćwiczenia wojskowe". Trzystu działaczy „Solidarności" z – podlegającej jurysdykcji Pomorskiego Okręgu Wojskowego (POW) – Polski północnej (od Szczecina po Gdańsk,       
z uwzględnieniem Kołobrzegu, Koszalina, Słupska, Gdyni, Elbląga, Płocka i Olsztyna oraz Torunia, Bydgoszczy, Włocławka, Łódzi) nagle otrzymało powołania do wojska, a w ślad za rozkazem – zostało skoszarowanych w wojskowym obozie internowania na poligonie wodnym Jednostki Wojskowej numer 1636 w Chełmnie. Chełmno (niem. Culm, Kulm) – w województwie kujawsko-pomorskim, w powiecie chełmińskim, w dolinie Dolnej Wisły, nad Wisłą i wpadającą do niej Frybą (około 20 tysięcy mieszkańców). W pobliżu most przez Wisłę na drodze międzynarodowej Cieszyn – Gdańsk. Historyczne centrum Chełmna leży na wysokiej skarpie, odległej około 1,5 km od Wisły, pozostałe osiedla – głównie wielkopłytowe – na wschód i południe od niego. W latach 1975-1998 miasto administracyjnie należało do województwa toruńskiego. O operacji wojskowej pod kryptonimem „Jesień 1982” opowiada Józef Pintera, jeden z internowanych w Chełmnie działaczy „Solidarności”. Odpowiedzialnego za bezwzględne i sprawne internowanie, jak to określono: „ekstremy „Solidarności” ”, władza wyznaczyła szefa Sztabu Pomorskiego Okręgu Wojskowego. O wyborze kandydatów do tych „ćwiczeń” decydowali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa (SB) oraz Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW). Zgodnie z rozkazem szefa Sztabu POW do zorganizowania „ćwiczeń i szkolenia” rezerwistów w Chełmnie zamierzano „wykorzystać szczególnie dobrą kadrę, sprawdzoną politycznie, posiadającą doświadczenie w dowodzeniu i wychowywaniu żołnierzy". W zarządzeniu numer 232 szefa Sztabu 83 POW (z 28 października 1982 roku) między innymi widnieje rozkaz o sformowaniu w Chełmie czterech kompanii żołnierzy rezerwy po 75. szeregowych i podoficerów. Inny wskazuje, że „po wcieleniu żołnierzy rezerwy dokonać [trzeba] w jednostkach przeglądów lekarskich". Kopię zarządzenia należało zniszczyć w marcu 1983 roku, czyli po zakończeniu ćwiczeń. Podpisał: szef Sztabu POW, płk dypl. Jan Popiel. W ten sposób po rozkazie nie pozostałby ślad w dokumentach wojskowych! „Zapis o „przeglądach lekarskich" – w ocenie Józefa Pintery – jest oczywistą fikcją. Do dzisiaj nie mamy danych osobowych starszego lekarza pułku, który powinien być przesłuchany przez prokuraturę wojskową w sprawie pozbawienia zdrowia niektórych internowanych, a nawet – jak w moim przypadku – zagrożenia życia" „Starszy lekarz pułku – przypomina Józef Pintera – był zobowiązany: bezpośrednio na sali gimnastycznej przeprowadzić badania lekarskie żołnierzy rezerwy oraz dokonać obowiązujących szczepień ochronnych. Widocznie w jego ocenie nie byliśmy żołnierzami rezerwy i szkoda było szczepionek oraz czasu na badania. Wiedziałem wcześniej, że jest to nowa forma internowania". Jerzy Olszewski, koszalinianin internowany w obozie, współtwórca „Solidarności” w regionie koszalińskim, a obecnie członek komitetu upamiętniającego wydarzenia sprzed 25 lat, wspomina: – SB wspólnie z wojskiem postanowiło umieścić w odosobnieniu najbardziej niepokornych – i z punktu widzenia reżimu niebezpiecznych – działaczy „Solidarności” średniego szczebla. Obozów o charakterze wojskowym miało być kilkanaście w całym kraju. Do dzisiaj wiemy o dwóch. (Dzisiaj, gdy te słowa publikuję, wiemy o istnieniu 6 takich obozów, a na istnienie następnych zbieramy dowody. Obozy takie były w: Chełmnie, Czerwonym Borze, Rawiczu, Unieściu, Budowie koło Złocieńca, Czarnem koło Szczecinka. – dop. Leszek Jaranowski) Czy powstało ich więcej? Niewykluczone, ale to zadanie dla historyków i analityków. Obóz w Chełmnie miał wymiar szczególny z uwagi na lokalizację. Był to pięćdziesięciometrowej szerokości pas ziemi między Wisłą i wałem przeciwpowodziowym. Przerażające miejsce. Jak można było zakwaterować łudzi pomiędzy dwoma zbiornikami wody?! Do dzisiaj uważam, że nie był to przypadek". W tym samym tekście w „Dzienniku Wschodnim”, autorstwa Magdaleny Bożko, czytamy również opinię Marcina Dąbrowskiego, historyka z lubelskiego oddziału IPN: „To nie przypadek, że 2 listopada '82 powołano do „wojska” tak dużą grupę działaczy „Solidarności” z całego kraju. 8 października sejm PRL uchwalił nową ustawę o związkach zawodowych, która przekreślała szansę na reaktywację „Solidarności”. W odpowiedzi na to 9 października podziemne władze związkowe wezwały działaczy do zorganizowania 10 listopada strajku generalnego. To miała być równocześnie rocznica zarejestrowania Solidarności w '80 roku. 11-13 października już zaczęły się pierwsze zamieszki w kraju. Trzeba było coś z tym zrobić, tym bardziej, że władze szykowały się do zniesienia stanu wojennego. Wymyślono więc unieszkodliwienie działaczy Solidarności poprzez masowe wcielenie ich do wojska. Najwięcej osób było z krakowskiego, lubelskiego, gdańskiego, wrocławskiego i z Wielkopolski. Nie ma wątpliwości, że miało to charakter represyjny. Chełmno było szczególnie dotkliwym obózem internowania, o którym wiemy dziś jedynie z relacji świadków”. Zgodnie z zarządzeniem szefa Sztabu POW wojsko powołało w sumie 305 kandydatów, utworzono z nich pięć kompanii, a nie – jak zakładał rozkaz – cztery. Od pierwszych dni kadra odbierała sygnały o niepokojach wśród internowanych. Atmosfera była bliska otwartego buntu. Wojskowym nie udało się utrzymać mitu oficjalnych ćwiczeń wojskowych. Okazało się, że wśród powołanych znalazła się osoba na wózku inwalidzkim, inna nosiła gorset ortopedyczny. Znamienny był przypadek „poborowego”, który nie miał książeczki wojskowej. Potęgowało to atmosferę ogólnego zdenerwowania. „Rząd reżimowy powoli wycofywał się ze stanu wojennego i restrykcji wobec działaczy „Solidarności”, ale wiedział, że to nie służy jego utrzymaniu się przy władzy – tłumaczy realia tamtych lat Jerzy Olszewski – Ogniskowa ich kłopotów znajdowała się w zakładach pracy, dużych skupiskach robotniczych. Średni aktyw „Solidarności” miał najlepszy i najszerzej pojęty kontakt z ludźmi, skutecznie przekonywał do swoich racji i wpływał na innych w swoim „środowisku”. O tym, jak bardzo „charakterystyczne” były to ćwiczenia świadczą również wspomnienia Pawła Darnowskiego: „(...) Rzeczywiście były to „specjalne” ćwiczenia. Wezwano na nie rezerwistów w bardzo różnym wieku (od 23 do 50 lat) i niekoniecznie zdrowych (widziałem jednego w gorsecie gipsowym). Byli też ludzie, którzy przysięgi wojskowej nigdy nie składali (jak choćby Jurek Nowicki). Podobnie jak Witek Amiłowski próbowałem wymigać się od tych „ćwiczeń”. Bez powodzenia zresztą. Stawiliśmy się jednak nie 5 listopada, lecz 9". „Jakie było nasze zdziwienie – kontynuuje wspomnienia Paweł Darnowski – kiedy próbowaliśmy dowiedzieć się, jak trafić do jednostki, a nikt na ulicy nie chciał z nami rozmawiać. Jak nam powiedziano: w mieście rozpuszczono plotkę, że w jednostce zamknięte są „niebieski ptaki”. Bo o „ekstremie” ludność Chełmna dowiedziała się później i pomagała nam na różne możliwe sposoby, na przykład osoby przyjeżdżające na widzenia dostawały od taksówkarzy paczki z jedzeniem i witaminami, które ci nam dostarczali regularnie i z oddaniem”. Zapewnieniem sprawnego internowania pod pozorem ćwiczeń wojskowych zajmowała się komisja, w której skład weszli: mjr Ryszard Chodynicki, mjr Tadeusz Małolepszy, mjr Mieczysław Derdowski, kpt. Ryszard Sobczak, kpt. Marian Gosz i kpt. Andrzej Ługowski. Dowódcą 9. Pomorskiego Pułku Pontonowego, który zorganizował obóz internowania na poligonie wodnym w Chełmnie był mjr Marian Łuczak. Zastępcą dowódcy ds. politycznych 9. Pomorskiego Pułku Pontonowego w Chełmnie był mjr Aleksander Kopystecki. Józef Pintera tak wspomina moment powołania: Zdziwiło mnie, że nie jest to moja macierzysta jednostka. Mieliśmy młodego, ale świetnego dowódcę, który bardzo cenił sobie dobrych żołnierzy. Byłem w jednostce pierwszym celowniczym i – jak podkreślał mój dowódca – świetny w tej roli. Zmiana funkcji w wieku trzydziestu sześciu lat, gdy praktycznie znalazłem się na granicy poboru i z taką opinią dowódcy, co do przydatności w jednostce była bardzo zastanawiająca. Zdenerwowany pojechałem do mojej jednostki i poprosiłem o wyjaśnienie – kontynuuje Józef Pintera. Dowódca był równie zaskoczony, twierdził, że z pewnością to nieporozumienie, a ponieważ jednostka jest w strukturze ochrony lotniska wojskowego to decyzja po jego interwencji będzie na pewno cofnięta. Pojechał do Wojskowej Komendy Uzupełnień. Po powrocie przyniósł mi wiadomości szokujące. Podkreślił, że mówi mi to w wielkiej tajemnicy. Okazało się, że jest bezradny, ponieważ mamy do czynienia z nową formą internowania w odniesieniu do – jak go wprost poinformowano – „ekstremy „Solidarności”. Innego z internowanych, Ryszarda Boniśniaka, z nakazem stawienia się do jed­nostki wojskowej na „ćwiczenia", oficer LWP odwiedził w domu. „Już wcześniej, podczas przesłuchań esbeckich słyszałem, że zostanę odizolowany od społeczeństwa poprzez umieszczenie w jednostce karnej – tłumaczy działacz „Solidarności". – Ten oficer po prostu wręczył mi bilet do Chełmna ". Jerzemu Olszewskiemu kartę powołania na ćwiczenia wojskowe dostarczyła Żan­darmeria Wojskowa. Działacz wspomina: „Miałem wtedy dwadzieścia osiem lat. Po­myślałem: „ Wojsko – wojsko, trzeba iść". Niczego nie przeczuwałem. Dwudziestego ósmego października, po dziewięciu miesiącach starań, zostałem wreszcie przywró­cony do pracy. Tego samego dnia wieczorem żandarmi przynieśli mi rozkaz powoła­nia do wojska. Skontaktowałem się z innymi koszalińskimi działaczami. Doszliśmy do wniosku, że jest to ciąg dalszy represji, którym byliśmy poddawani od dawna". Józef Pintera to, co zastał i przeżył w Chełmnie, zwłaszcza w pierwszych tygo­dniach internowania, konfrontuje z własnym wyobrażeniem i doświadczeniem pobo­ru zasadniczego i doświadczeń z odbywania służby wojskowej. „Myślałem naiwnie, Że mundur żołnierza Polskiego jest cenny również dla komunistów, przecież także w nim walczyli, że niemożliwe jest by odważyli się go zeszmacić – tłumaczy. – Cały czas do wyjazdu do Chełmna łudziłem się, że to koszmarna bzdura. Chyba dlatego to, co później spotkało mnie w Chełmnie przeżyłem w sposób bardzo szczególny ". Wcześniej wielokrotnie aresztowany i prześladowany przez SB Józef Pintera trak­tował te represje jako coś naturalnego. Jak wielu innych opozycjonistów prowadził bezwzględną walkę, ale – jak przypuszczał – strony mimo wszystko kierowały się zasadami kodeksu honorowego. Jedną z nich była neutralność wojska. „Przecież w moim pojęciu wojsko miało bronić interesu całego Narodu – przyznaje po latach i z goryczą dodaje: – Pomyliłem się. Rzeczywistość pokazała, że dla komunisty mundur Żołnierza polskiego to instrument, który służy mu wyłącznie do ukrycia prawdziwego oblicza ". Pierwszego dnia pobytu internowanych wojsko umieściło w budynkach jednostki (w samym Chełmnie). Józef Pintera wyjaśnia: „ W związku z niepokojącą atmosferą w jednostce kadra zarządziła szybki wymarsz w rejon planowanego miejsca zgrupo­wania, czyli do obozu zlokalizowanego nad rzeką Wisłą, za wałem przeciwpowodzio­wym, w rejonie zwanym Kępą Panieńską (rezerwat przyrody). Sformowane kompanie pospiesznie wyposażono w materace, koce, maski, zniszczone mundury, stare obuwie, brudne menażki i przybory do jedzenia. O ironio, żołnierzy wojsko „zapomniało" wyposażyć w broń ". Obóz funkcjonował przy sięgającym kilkunastu stopni mrozie. „Warunki były spartańskie – przyznaje Ryszard Boniśniak. – Zimno, mokro, brak odpowiednich warunków sanitarnych i opieki medycznej". Jerzy Olszewski: „Raz w tygodni wieźli nas do jednostki, żebyśmy mogli wykąpać się pod prysznicem. Na co dzień mieliśmy do dyspozycji miskę i zimną wodę. Nikogo nie interesował nasz stan zdrowia ". Ze wspomnień Pawła Darnowskiego: „Normalnym było, że kobiety z dziećmi, które przyjeżdżały na widzenia, trzymano pod bramą na mrozie, uniemożliwiając nawet skorzystanie z toalety. Widzenia najczęściej trwały kwadrans, w towarzystwie „opiekuna". Co po podróży w wielu przypadkach przez pół Polski i długim ocze­kiwaniu pod bramą było skandaliczne. Słyszałem o przypadku żołnierza czynnej służby, do którego w odwiedziny przyjechała matka. Przez przypadek lub niedopa­trzenie znalazł się na naszej sali widzeń. Po piętnastu minutach matkę w ordynarny sposób wyrzucono, bo nie chciała wyjść. Żołnierz podobno dostał przepustkę, żeby matkę przeprosić za tą pomyłkę. Miałem to „szczęście", że zachorowałem (zapale­nie oskrzeli lub płuc; pamięć zawodzi) i jedyne widzenie, jakie miałem odbyło się w cywilizowanych warunkach ". Z widzeniem wiąże się ciekawa historia. Paweł Darnowski opowiada: „Z poligo­nu na izbę chorych przywiozła mnie sanitarka. O moim i Włodka Kurpińskiego (nie­stety, już nieżyjącego) pobycie na izbie chorych, rodziny powiadomił (zwolniony ze względu na stan zdrowia) Witek Amiłowski. Panowie na bramie z uporem twierdzili, że jesteśmy na poligonie i widzenie nie jest możliwe. Po długich targach zgodzili się, Że jesteśmy na miejscu, ale koniecznie chcieli dowiedzieć się, jak informacja o naszym pobycie na izbie chorych dotarła do naszych domów. Do dzisiaj tego nie wiedzą " Archiwum Wojsk Lądowych w Toruniu, zarządzenie numer 232 szefa Sztabu Pomorskiego Okręgu Wojskowego (28.10.1982 roku): „Sformowane na poligo­nie wodnym w Chełmnie oddziały objąć intensywnym szkoleniem w specjalności korpusu osobowego, inżyniersko-saperskiego, głównie w grupie osobowej budo­wy dróg, mostów i fortyfikacji oraz grupie przeprawowej, a ponadto wykorzy­stać do zabezpieczenia wykonania bieżących prac inżynierskich na poligonach i placach ćwiczeń według specjalnie opracowanego programu z zachowaniem wszelkich obowiązujących rygorów służby wojskowej". Same ćwiczenia wojskowe miały osobliwy charakter. Paweł Darnowski relacjonu­je: „ O ile kopanie dołów przez jednych, a zasypywanie przez drugich można nazwać ćwiczeniami! – zastrzega. – Ogólne rozbawienie wzbudziła budowa schronu przeciw-atomowego. Głęboki dół, gałęzie i faszyna – to był patent na schron. Codziennymi praktykami było trzymanie ludzi na mrozie i śniegu w tenisówkach. Nieszczęśnicy mieli zwolnienia lekarskie od noszenia butów, poranione i poobcierane nogi. Gdy sam otrzymałem zwolnienie, po chorobie, od prac ciężkich usłyszałem: „Zwolnieni wy­stąp! ". Wystąpiłem. „Oddać łopaty! – to było do mnie i kilku kolegów. – Pobrać piły i topory. Do wycinania drzew marsz! ". Tak oto traktowano zwolnienia lekarskie". Osobnym rozdziałem były protesty głodowe. „Jak sama nazwa wskazuje taki protest polega na odmowie przyjmowania jedzenia – przypomina Paweł Darnowski. – Różnica w głodówkach naszych i tych prowadzonych w innych ośrodkach odosob­nienia polegała na tym, że nas nie zwalniała od pracy przy kopaniu dołów". Z protestem głodowym wiąże się pewna historia. „Drugiego, bądź trzeciego dnia akcji, gdy nasi opiekunowie zaczęli wpisywać w książki kompanijne ilość wydawanych codziennie posiłków (co miało udokumentować skalę protestu) doświadczyliśmy pró­by zmuszenia nas do pobierania jedzenia – wspomina Paweł Darnowski. – Wyglądało to tak: w nocy powstał drewniany labirynt. Wpuszczano nas do niego pojedynczo. Przyznaję, że było to dziwne uczucie. Ciemno, nie widziałem, co z tym, który wszedł wcześniej, ani co dzieje się za moimi plecami. Pamiętam: dochodzę do kotła i... jak tu się zachować? Jak postępują inni? Chciałem ominąć wydającego, ale zatrzymał mnie bodajże major i wydał rozkaz pobrania jedzenia. Odmówiłem. Wtedy usłyszałem: „za niewykonanie rozkazu kara więzienia do lat pięciu". Wziąłem jedzenie i wyrzuciłem je do kosza. Major odbiera mi książeczkę wojskową. Takie postępowanie prawdopodob­nie powodowało, że w papierach liczba wydanych posiłków się zgadzała i głodówka, wciąż tylko w dokumentach, przestawała istnieć". Ryszard Boniśniak: „Zależało im na spokoju. Żadnych strajków głodowych! Aby nas zniechęcić do takiego zachowania, kadra, która nas pilnowała stosowała różne wymyślne kary, na przykład: musztry nocne, stosowanie gróźb (o osadzeniu w wię­zieniu), konfiskata krzyży z namiotów, nakazy wykonywania ciężkich prac fizycznych (rozkopywanie wałów ochronnych)". Józef Pintera: „Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu, nie mogę zrozumieć, na co liczyłem jadąc do Chełmna. Po przyjeździe, podczas rejestracji, oświadczyłem ma­jorowi, chyba przewodniczącemu komisji, że wiem o nowej formie internowania, za­znaczając jednocześnie, że jeżeli mylę się, to przynajmniej ze względu na mój dojrzały wiek, jak również stan zdrowia oczekuję zwolnienia mnie z ćwiczeń. Major spokojnie odparował, że mam dobre informacje i dopiero tu nauczą nas rozumu i zrobią z nami porządek".